Motograt Pierwszy - Renault 14
Przy okazji jedne z pierwszych zdjęć cyfrówką
Pierwszym moim samochodem, który dostałem od ojca, był Renault 14 TS z 1984. A w zasadzie skrzyżowany z TL, bo miał przełożone z TL elementy i w związku z tym będąc rocznikiem 1984 miał centralny zamek i elektryczne szyby. Niestety miał też trochę wad które przyczyniły się do przeniesienia się do rdzawego raju.
Największym (na tyle że w sumie nie pamiętam innych) problemem były hamulce, które stopniowo osłabły, więc renówka wylądowała u mechanika który po paru dniach ogłosił sukces, oddał samochód i skasował gotówkę („problem z przewodem”). Czym się nie podzielił, to metodą rozwiązania wzmiankowanego probemu. Otóż zaiste natrafił na nieszczelny przewód hamulcowy przy prawym tylnim kole, tyle że postanowił go odłączyć, zaklepać i ogłosić sukces.
Być może gdyby to zaklepanie było zrobione porządnie, to nie zorientowałbym się zbyt szybko jakie to druciarstwo zostało odwalone, jednakże nawet i to druciarstwo udało mu się sfuszerować i przewód mi się rozszczelnił gdzieś w połowie drogi na bitwę pod Grunwaldem. Co się objawiło utratą praktycznie całej siły hamowania.
Sytuacja była delikatnie mówiąc nieoptymalna. Na szczęście zatrzymałem się w jakiejś wsi koło warsztatu ślusarskiego, którego przemiły właściciel nie tylko pomógł w diagnozie, ale i w tymczasowym rozwiązaniu problemu (wkręcenie śruby w pompę hamulcową, tak aby odłączyć tył zupełnie) i kategorycznie odmówił przyjęcia jakiegokolwiek wynagrodzenia.
Ruszyliśmy więc w dalszą drogę, powoli i ostrożnie (bo jednak jeden działający obwód to specyficzna sytuacja) i jakoś doturlaliśmy się do celu.
Następnie odbywała się bitwa pod Grunwaldem wraz z beforem i afterem i nikt nie miał specjalnie głowy do szukania mechaników, aż trzeba było wracać. No ale przód hamuje pojedzie się ostrożnie, co może pójść nie tak?
Co do zasady rzeczywiście wszystko szło dobrze, dopóki to nie zajechaliśmy na stację benzynową wyposażoną w kanał, gdzie coś mnie podkusiło żeby spróbować coś zrobić ze sprawcą całego zamieszania, czyli przewodem.
Żeby nie rozwlekać notki o szczegóły, których po latach i tak już nie jestem pewien: walka była heroiczna, ale zakończyła się niczym. Trzeba było wrócić do śruby. Co ważne dla końca podwątku - w trakcie kombinacji zaopatrywaliśmy się na stacji a to w klucze, a to w kombinerki, a to w płyn hamulcowy i tak generalnie wszyscy tam wiedzieli że przyjechaliśmy gratem i grzebiemy przy hamulcach.
No to się zbieramy. Zatankowałem, wszedłem ostatni raz na stację, dość zmęczony całym tym dniem, powiedziałem „poproszę paliwo z czwórki i colę”, wręczyłem pieniądzę, dostałem jakąś resztę którą schowałem bez patrzenia i heja w drogę.
Może z półtora kilometra od stacji, jeszcze w miejscowości (na szczęście) dogania nas jakiś samochód, wyprzedza i daje po heblach. To i ja daję po heblach. A heble, prawdaż, „my to musimy gruntownie przemyśleć”. Na szczęście z przeciwka nic nie jechało i udało mi się bezstratnie ominąć kretyna, który zresztą manewr zdążył powtórzyć zanim się zatrzymałem. Wysiadam, on też, patrzę na typa z dużym WTF na twarzy, a on „pan nie zapłacił za benzynę”. Zaglądam do portfela, zaiste jest tam całkiem sporo pieniędzy. „Nie skasowaliście mnie, to nie zapłaciłem”. Wręczyłem typowi kwotę, już mi się nie chciało komentować tego zachowania. Wróciłem do renolota i (ostrożnie&powoli) doturlaliśmy się do Bydgoszczy.
W Bydgoszczy odwiedziłem mechanika u którego nic nie wskórałem, bo stwierdził że żadnego samochodu nie naprawiał i w ogóle pierwszy raz mnie widzi (takie czasy były). Renówka sobie natomiast stanęła na parkingu pod blokiem i zacząłem zbierać na porządny remont. Przez trzy lata nie uzbierałem i straż miejska kazała mi ją usunąć, więc stwierdziłem że w sumie to nie potrzebuję samochodu i oddałem ją znajomemu matki, który rozebrał ją na złom i części. Trochę szkoda, bo po latach okazało się że to już rzadki samochód, no ale trudno się mówi.